Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wspomnienia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wspomnienia. Pokaż wszystkie posty

środa, 5 lipca 2017

Sobota



                                      Rozdział XIII

             "Sobota "



            Kolejny dzień był, jak tykająca bomba. Od samego rana krzątałem się po pokoju, a w myślach miałem tylko naszą niedokończoną rozmowę, z której jasno wynikało, że nadchodzące dni przyniosą wiele wspomnień. Około dziewiątej ubrany w czarne rurkowate spodnie i czerwoną koszulę w kratę, byłem gotowy wyjść na zajęcia. Narzuciłem puchową kurtkę, którą zafundowała mi siostra i chwiejnym krokiem wyszedłem z internatu. Wiatr muskał moje policzki, a włosy rozwiewały sie z każdym mocniejszym podmuchem. Idąc prosto przed siebie, kurczowo trzymałem się jednej myśli, myśli o nie myśleniu o Piotrze. Myśli, która zajmowała mi prawie wszystkie moje myśli. Nie myśleć o Piotrku, nie dopuszczać do siebie najmniejszego wspomnienia, wymazać, zapomnieć, nie było żadnego telefonu, żadnej rozmowy, nie było Piotra, nie było związku, nie myśleć o Piotrze...
            - Jak leziesz baranie! - Usłyszałem nagle. Nie wiem nawet, kiedy znalazłem się na pasach, stojąc kilka centymetrów od maski czerwonego pasata - rusz się, co się gapisz - krzyczał jakiś nieźle zbulwersowany, łysy, czerwony mężczyzna zza kierownicy.
            - Przepraszam - zamruczałem pod nosem idąc dalej przed siebie.
            Minąłem plac zabaw, na którym o dziwo w śniego-błocie bawiły się jakieś dzieciaki krzyczące na mój widok "pedał, pedał!", ponownie bez większego stresu, zdenerwowania ani nawet mrugnięcia okiem poszedłem przed siebie. Przechodząc przez park, zatrzymałem się na chwilę przed jeziorem, niedaleko ławki, na której często przesiadywałem z Kubą. Wpatrywałem się w nią, jak w malowane wrota, czułem się jak zahipnotyzowany, szukałem jakiś wspomnień, czegokolwiek, żeby tylko zatuszować myśli. Pomogło? Gówno pomogło, poszedłem dalej, cały czas myśląc o tym żeby nie myśleć o nim.
            Jestem, dotarłem, właściwie widziałem z oddali budynek szkoły. Kilkaset metrów dzieliło mnie od wejścia. Wiedziałem, że jak dotrę wszystko minie, zobaczę Kubę i zacznie się opowiadanie o wczorajszej nocy, ich nocy, bo nie mojej, bo przecież ja z nikim nie gadałem, nic sie nie wydarzyło, o niczym nie myślę. Byłem już coraz bliżej. Dziwnie cicho pomyślałem w pierwszej chwili, mało samochodów, w sumie brak samochodów. Gdzie ich wszystkich wywiało?
            - Mateusz! Mateusz cześć! - Słyszę - Zaczekaj!
            Odwracać się czy nie, stanąć czy iść dalej. To on, znalazł mnie, przyszedł za mną. Zatrzymałem się, stałem, jak wryty w ziemię, nie odwrócę się nie dam rady na niego spojrzeć.
            - Jezu chłopie, jak Ty chodzisz szybko - powiedział łapiąc mnie za ramię.
            - Jacek?!
            - A kto? Święty Mikołaj - odpowiedział z żenującym uśmieszkiem. - a ty gdzie pomykasz w sobotę o tej godzinie?
            - Do szkoły, w co?
            - Idziesz na kółko, ale czad wiedziałem, że zmieniłeś zdanie. W sumie to ostatnio nikt nie przychodzi w soboty po za mną i Anką.
            - Jakie kółko, o czym ty do mnie... - Zapytałem całkiem zmieszany.
            - Z chemii! - Przerwał mi.
            - Mówisz... Sobota, tak dziś sobota, nie, wiesz właściwie to ja się umówiłem z kimś tutaj.
            - Przed szkołą?
            - Jak widać.
            - A z kim? - Dopytywał.
            - Nie ważne, chyba jestem już spóźniony.
            - To może dotrzymam ci towarzystwa - wymyślił, natarczywie się gapiąc.
            - Dzięki - chciałem się go pozbyć, ale on ciągle stał i się na mnie patrzył. - Chyba babka od chemii już poszła. Właściwie na pewno już poszła. - Dodałem.
            - To ja biegnę, nie mogę się przecież spóźnić - rzucił biegnąc w kierunku szkoły.
            - Taa, jasne, biegnij! -
            Co ja sobie ubzdurałem? Haha sobota - śmiałem się sam z siebie, nie wiem nawet czy na głos czy tylko wewnątrz siebie, ale byłem ubawiony tą głupią sytuacją. Oderwałem się od myśli, na chwilę.
            Jacek właśnie! Nie powiedziałem, kim jest Jacek. Jacek to kujon, Jacek to nie uczeń tylko encyklopedia. Szczupły, niby blondyn z fryzurą mojej babci, mocne rysy twarzy aaa szkoda tracić na niego czasu. Jacek to Jacek.
            Wygłupiłem się. Zażenowany zaistniałą sytuacją, obróciłem się na pięcie i ruszyłem w kierunku internatu. Minąłem ponownie te same starsze panie, z tymi samymi małymi wrednymi psami. Dzieciaki tym razem okazały się bardziej kreatywne, chyba to dotlenienie tak na nie działa - "Pedolinoo!!! Lubisz ciągnąć druta?" - Krzyczały rozwścieczone bachory z placu zabaw. Te dzieci mają 9 lat? Zastanawiałem się przez krótką chwilę ponownie je ignorując.
            Wracałem nieco szybszym tempem, zmieszany, ale jednak z niepozornym uśmieszkiem na ustach. Co jakiś czas zastanawiałem się czy przypadkiem Jacek mnie nie wkręcił z tą sobotą, ale szybko wracałem na ziemię układając sobie w głowię wszystkie wydarzenia z ubiegłych dni, wtedy byłem pewien, że to nie wkręt. Doszedłem do pasów, rozejrzałem się pięciokrotnie, żeby tym razem nie wpaść pod żaden nadjeżdżający samochód. Miałem wrażenie, że z każdym metrem robi się coraz zimniej, a wiatr przybiera na sile. Szare blokowiska otoczone były resztki brudnego śniegu, z kominów wydobywały się kłęby dymu, a moje stopy były już całe przemoczone od topiącego się śniegu. Marzyłem o tym by ściągnąć z siebie przemoczone ubrania, naciągnąć dres i wskoczyć do ciepłego łóżka i zasnąć na dobre kilka godzin.
            Internat z oddali spowiły kłęby szarego dymu unoszącego się z pobliskiej kotłowni. Zbliżając się do wejścia zauważyłem zarysowane dwie postacie przed samymi drzwiami frontowymi. Z każdym krokiem zbliżałem się do nich, jednak nadal nie wiedziałem, kto tam stoi, zwłaszcza, że byli obaj odwróceni plecami w moją stronę. Z pewnością było to dwóch mężczyzn o zbliżonym do siebie wzroście. Jeden z nich miał długi ciemny płaszcz przepasany paskiem, granatowe spodnie i ciemne kozaki, drugi z kolei ciemno brązową puchową kurtkę identyczną do tej, którą kupował Filip, będąc ze mną na zakupach przedświątecznych. 
            W pewnej chwili mocniejszy podmuch wiatru spowodował, jakby cały dym został zepchnięty na drugi plan, a ja zobaczyłem stojących Piotra i Filipa przed wejściem. Zatrzymałem się, serce załomotało mi w klatce piersiowej, tętno i oddech przyspieszyły raptownie, a mózg doznał jakby elektrowstrząsów.
            - Mateusz! - Zawołał Piotr odwróciwszy głowę. - Cześć! - Dodał po chwili.
            - Mateusz? Cześć? - Krzyknął nieco niższym tonem Filip, poczym spojrzeli się na siebie i na mnie.
            W jednej chwili zaczęli oboje iść w moim kierunku, raz za razem przyspieszając tempa, jakby ścigali się o trofeum. Każdy z nich patrzył tylko na mnie, jakby cały świat wokół zupełnie nie istniał.
            Dać nogę? Zamknąć oczy? A może udać, że ich nie znam, że jednak ten samochód mnie uderzył - w głowę czy coś - byli coraz bliżej, a ja coraz bardziej nie wiedziałem, co mam robić. Serce waliło mi już jak opętane, pot zaczął skraplać się po moim czole. Co robić, co robić - krzyczałem wewnątrz siebie.
            - Cześć - powiedzieli wspólnie jednym tchem stając przede mną.
            - Cześć, bo ja właściwie, to...
            - Gdzie byłeś czekam na ciebie już z 10 minut - powiedział Piotr.
            - Dzwoniłem do Ciebie, masz wyłączony telefon - dodał Filip.
            - Coś przerwało wczoraj, jak gadaliśmy późnym wieczorem? - Zapytał Piotr patrząc mi w oczy i odwracając je lekko w kierunku Filipa.
            - Miałem przyjść do ciebie wczoraj, ale nie mogłem wyrwać się z pracy - skomentował Filip z lekkim zdenerwowaniem w głosie.
            - Ja miałem zrobić Ci niespodziankę wczoraj, ale wolałem najpierw zadzwonić i powiedzieć ci to, co powiedziałem, pamiętasz?    
            - Mateusz, wszystko dobrze? Dlaczego się nie odzywasz? - Zapytał Filip.
            - Powiesz coś do mnie - dodał Piotrek.
            - Zamknijcie się oboje! - Wrzasnąłem w końcu.
            - Kim on jest właściwie?! - Zapytał Piotrek stonowanym głosem.
            - A ty niby to, kto? - Dodał Filip.
            - Cicho! - Krzyknąłem ponownie z większym impetem. - Filip to Piotrek mój były. Piotrek to Filip mój były.
            - Co?! To on? - Westchnął Filip
            - On? A ty to, że niby, kto? Mateusz jest mój, ja z nim byłem wcześniej i było nam cudownie!
            - Cudownie? - Zapytałem cicho.
            - No właśnie! Jakby było tak cudownie to nie byłby ze mną od waszego rozstania przez ten cały czas, prawda Mateusz?
            - Cały czas - wyszeptałem ledwo słyszalnie.
            Poczułem, jak moje wnętrzności ogarnia nagły skurcz. Paraliżujący ciężar zamieniał każdy mój oddech w olbrzymi wysiłek. Ich słowa już do mnie nie docierały, powracały echem te wcześniejsze, w żaden sposób nie pozwalając pojąć mi ich sensu. W końcu odwróciłem się do nich plecami. Nagle oboje ucichli, jakby czekając na mój komentarz. Wtedy zupełnie nic nie przychodziło mi do głowy, totalna pustka wypełniała mnie po brzegi. Nie wiem nawet, kiedy zacząłem mówić.
            - Coś ciągnie mnie do ciebie i odpycha jednocześnie. Jakaś część we mnie domaga się ciebie, ale nie wiem, czy kiedykolwiek powinienem się temu poddać. Bo inna część cały czas boi się twojej bliskości. I nie mogę sobie wyobrazić, żeby to... nie bolało...
            Filip wiedział, że te słowa kieruje do niego, że cytuje jego smsa do mnie, bez chwili zawahania odszedł bez słowa. Spojrzał raz ostatni na mnie i po krótkiej chwili zniknął za rogiem internatu. Poczułem wtedy jakby mnie ktoś spoliczkował. Odszedł. Poszedł bez słowa. Poddał się, nie chciał zawalczyć, nie chciał nic. Pewnie znów, nie wiedział, czego sam chce, ale musiał zareagować, bo miał konkurenta.
            - Czyli wygrałem? - Zapytał pewny siebie Piotr.
            Milczałem jeszcze przez pewien czas. W końcu odwróciłem się do niego. Nie byłem w stanie spojrzeć mu w oczy, więc wpatrywałem się w jego buty. Sekundy ulatywały na wietrze, a ja zdawałem sobie sprawę, że musze w końcu coś z siebie wyksztusić. Pytanie, tylko, co? Kiedy odważyłem się na niego spojrzeć uśmiechał się do mnie. To był ten niezapomniany niegdyś uśmiech, który był dla mnie czymś ogromnie ważnym, czymś, co dawało mi chęć do życia. Ale wtedy stojąc przed nim zastanawiałem się skąd ten facet ma czelność tak się uśmiechać. Na jego widok ogarniał mnie żar gniewu, a puls przyspieszał. Wstrzymałem oddech, czując jak serce zaczyna mi bardziej łomotać.
            - Nie! - Odparłem, zachowując nieruchomą minę.
            - Mateusz mam nadzieję, że będziesz chciał...
            - Nie, nie i jeszcze raz nie - przerwałem szybko. - Idź proszę i zostaw mnie w spokoju samego, muszę przemyśleć wszystko.
            - Kocham Cię - dodał z lekkim załamaniem głosu.
            Poczułem nagłe mdłości, ściskające mi gardło. Żołądek ponownie zaczął sie buntować. W mojej głowie pojawiło się coś na kształt obawy.
            Zupełnie nieoczekiwanie jego ręce objęły moje rozdygotane barki przytrzymując je mocno i uspakajająco, głaszcząc po plecach. W końcu po czasie, który wydawał się mi się godzinami, obrzydliwe mdłości i skurcze minęły.
            - Dlaczego mi to zrobiłeś? Nienawidzę cię za to! Nie odzywałeś się, zniknąłeś z dnia na dzień, nienawidzę cię, nienawidzę, kocham, nienawidzę... - wykrzykiwałem na zmianę okładając go pięściami po torsie. Łzy wypływały mi strumieniami.
            Piotr złapał moje dłonie i przycisnął mocno do siebie. Położyłem głowę ma jego ramieniu wdychając dobrze znany mi zapach jego ciała. Oderwałem się od niego i spojrzałem mu w twarz. W jego oczach lśniły łzy.
            - Tak mi przykro, że to się stało. Wiele bym dał, żeby móc teraz cofnąć czas - odparł.
            Kolana ugięły się pode mną. Nabrałem głośno powietrze, czując, jak krew ucieka mi z twarzy. Przez chwilę ponownie nie byłem zdolny do niczego oprócz gapienia sie na niego bez słowa. Sprawiał takie dziecinnie, kruche wrażenie.
            - Piotrek... odłóżmy naszą rozmowę na inny dzień, za dużo wrażeń, jak na jeden moment. Muszę poukładać sobie w głowie to i owo. Nie chce podejmować teraz, dziś żadnych pochopnych decyzji.
            - Dobrze, ale obiecaj mi, że się do mnie odezwiesz. - Odparł pełen nadziej w głosie.
            Przytulił mnie lekko poklepując po plecach, poczym poszedł i zostawił mnie samego sobie. Przez minutę, może i chwilę dłużej stałem ze zwieszoną głową u wejścia do internatu. Momentami chciałem się odwrócić i krzyknąć za nim, albo samemu pobiec, szybko jednak uświadamiałem sobie, że to jednak nie ma najmniejszego sensu i podjąłem dobrą decyzję.
            Po powrocie do pokoju, rozebrałem się z przemoczonych ubrań, nałożyłem rozciągniętą koszulkę, ulubione dresowe spodnie i naciągnąłem na siebie długie wełniane skarpety, które wcisnęła mi kiedyś babcia. Położyłem się do łóżka. Miliony obrazów stawało mi w pełnej wyrazistości przed oczami. Czułem szczypiące pod powiekami łzy, choć z całych sił starałem się je powstrzymać. Kontury pomieszczenia rozpływały się mi przed oczami. Powracające wspomnienia ubiegłych miesięcy zmuszały mnie do zaczerpnięcia przerażającego tchu. Chciałem się poruszyć, ale ciało miałem sparaliżowane, ręce i nogi w pewnym momencie odmówiły mi całkowicie posłuszeństwa. Miałem wrażenie, że każda kość płonie żywym ogniem, a w głowie czułem głuchy łomot. W końcu straciłem poczucie czasu i rzeczywistości. Zasnąłem.
            Obudziłem się późnym wieczorem, każdy atom mojego ciała błagał o kąpiel. Przełknąłem ślinę, pokonując skurcz w gardle. Niezręcznym gestem przeczesałem włosy na czole. Mały diabelski głosik w mojej głowie podszeptywał mi bez przerwy, że może lepiej byłoby nie obudzić się już w ogóle. Potrząsnąłem głową i opuściłem nogi na podłogę. Pierwsze kroki, jakie zrobiłem, były nieco chwiejne, ale w końcu udało się mi dotrzeć pod prysznic. Rozebrałem się pospiesznie i wsunąłem pod gorącą toń. Woda skutecznie wypierała zimno z mojego wnętrza, a po jakimś czasie przestałem się trząść. Tu w ciszy przerywanej tylko chlupotem wody nie mogłem przestać już dłużej ignorować swoich myśli. Powracało wspomnienie dotyku Piotra, wcześniejszych pocałunków i innych bardziej intymnych stosunków. Zamykając oczy czułem jego dotyk ust na moim karku, co zupełnie pozbawiało mnie myśli. Nie byłem w stanie powstrzymać reakcji własnego ciała na tamten dotyk. To tak, jakby chcieć nakazać ranom, żeby przestały krwawić. Objąłem mokrą ręką swoje przyrodzenie i energicznymi ruchami zacząłem robić sobie dobrze. Doznanie przypominało porażenie prądem. Przez moment miałem wrażenie, że tracę kontakt z rzeczywistością. Myśli nabierały konsystencji gumy, zatrzymując się w mojej głowie tylko na Piotrze. Podniecało mnie to jeszcze bardziej. Pożądanie szalało we mnie jak burza. Pieszczoty stawały się być coraz bardziej intensywnym doznaniem. W końcu dotarłem na szczyt wytrzymałości, myśli działały jak narkotyk, chciałem wyzbyć się złych wspomnieć, czułem, że dochodzę, gdy przed oczami widziałem jego nagi obraz, chwilę później gorąca wilgoć pokryła moją rękę. Po wszystkim poczułem sie pusty i wypompowany. Słyszałem bardzo wyraźnie swój oddech. Nagle jakby przypływ adrenaliny, jakby uderzenie pioruna - myśl!. Wybiegłem cały mokry spod prysznica, kierując sie prosto do pokoju, Woda kapała na podłogę a krople z całego ciała łączyły się w jeden wielki strumień płynący po podłodze. Gdzie jest telefon? Jest! Napisałem smsa do Piotra, "za godzinę, nad jeziorem, tam gdzie kiedyś wyszliśmy nad ranem, tam gdzie kochaliśmy się na zabój."
            Krzątałem się już po całym pokoju, biegałem jak szalony. Uśmiech nie schodził mi z ust, chciałem krzyczeć ze szczęścia, powiedzieć mu, że go kocham. Byłem pewny tego, co czuję, wiedziałem, że nie mogę walczyć ze swoimi uczuciami, że ta walka ma tylko jeden wynik. Musiałem mu o tym powiedzieć, jak najszybciej, bo inaczej czułem, że zwariuję.
            Koszula, gdzie jest ta pieprzona różowa koszula, musiałem ją mieć, bo to prezent od niego. Wyrzuciłem wszytko z szafki, ręce trzęsły mi się ze zdenerwowania. Jest! Pospiesznie nałożyłem ją na siebie. Nie mogłem zapiąć guzików, jakby wszystko wtedy stawało się przeciwne. Byłem juz prawie gotowy, jeszcze tylko łazienka, musiałem ułożyć włosy i wylać na siebie litry perfum. Gotowy! Już chyba wszystko było zapięte na ostatni guzik. Sms od Piotra - "będę tam za 10 minut". Oszalał? Pomyślałem w pierwszej chwili. Dobrze szkoda czasu, każda minuta wydawała się być na wagę złota. Gdy zakładałem już buty zaczął dzwonić mi telefon. Już, już na mnie czeka? Mama? Nie teraz! Odrzuciłem. Po krótkiej chwili znów dzwonek telefonu rozległ się w pokoju. Co ona chce?
            - Halo?
            - Mateusz?
            - No a niby, kto? - Odburknąłem - Mamo, o co chodzi, nie mam czasu, wychodzę właśnie..
            - Jesteśmy w mieście u Ciebie - przerwała.
            - O Boże, nie chcesz mi chyba powiedzieć, że przyjechaliście do mnie?
            - Musisz tu przyjść - powiedziała drżącym głosem.
            - No nie mogę mamo wychodzę już, umówiłem się to bardzo ważne dla mnie.
            - To jest ważniejsze - wyszeptała, po czym rozpłakała się - przyjdź tu szybko.
            Stanąłem nagle w miejscu jak otępiały.
            - Dlaczego płaczesz? Mamo gdzie ty jesteś? - Zapytałem zdenerwowany.
            Słyszałem tylko szlochanie w słuchawce. Nie mogła zebrać się, żeby cokolwiek z siebie wykrztusić. Kilkakrotnie zbierała się żeby zacząć i znów zanosiła się od płaczu
            - Mamo, powiedz, co się dzieje!
            - Ojciec..
            - Co z nim?
            - Ojciec miał zawał..




https://www.youtube.com/watch?v=aB5-RTCx9kU




czwartek, 6 października 2016

Na ryby





Rozdział VI
„Na ryby”


               Jednego roku ojciec zaproponował, że zabierze mnie i brata na ryby. Wyprosiłem od razu żeby mógł jechać z nami jeszcze Przemek. Miała być to taka męska wycieczka, bez mamy i siostry. Tylko my i natura. Szykowaliśmy się do tego wyjazdu od dobrych kilku dni. Od wędek przez ciepłe ubranie, śpiwory i duży namiot.
               Wyjazd zaplanowany był o świcie. Całą noc nie mogłem zmrużyć oka, czekając na pierwsze promienie słoneczne. Z niecierpliwością i ogromnym zapałem odliczałem każdą minutę, która to zdawała się być coraz dłuższa.
               Nie widziałem do ostatniej chwili, dokąd właściwie będziemy jechać, czy droga będzie długa i nudna, czy może wśród pięknych krajobrazów do malowniczo rozpostartej krainy. Miałem wtedy bujną wyobraźnię, w końcu byłem jeszcze dzieckiem.
                Kilka godzin trwała nasza podróż, zdawało się, że tata wywozi nas na koniec świata. Pozwolił mi trzymać mapę i śledzić drogę punkt za punktem, miejscowość za miejscowością.
                 - Kto ma ochotę na świeżą rybkę? – Pytał nas, co chwilę z uśmiechem na ustach, chcąc wzbudzić w nas, jak największy zapał tą wycieczką.
                 - My! – Wykrzykiwaliśmy wszyscy zgodnie.
                 Po dotarciu na miejsce pobiegliśmy nad wodę. Było tam pięknie! Jezioro było tak ogromne, ze nie widzieliśmy lądu po drugiej stronie. Dookoła las. Słychać było tylko szum drzew, śpiew ptaków i odgłosy żab, których było tam chyba tysiące.
                 Bardzo szybko i sprawnie przygotowaliśmy sobie nocleg. Nigdy w takim tempie nie rozłożyłem namiotu, ale cóż się dziwić, liczyła się każda minuta, żeby jak najszybciej znaleźć się na kładce i rozkładać wędki.
                 Słońce było wysoko na niebie, temperatura w cieniu dochodziła 30 stopni, ogarnęło nas czyste szaleństwo. Kiedy tylko ustawiliśmy nasze wędki rzuciliśmy się do wody, jak prawdziwi sportowcy. Nawet ojciec dał się porwać temu wariactwu.
                 Łowienie ryb było dla mnie czymś bardzo męskim. To hobby dla prawdziwego faceta. Pokochałem to, bo wszystko, co było związane z woda zawsze mi się podobało. Zamarzyłem sobie wtedy, że będę chciał pracować nad morzem, nie ważne gdzie, ważne by było tam dużo wody tak, że nie będę widział lądu po drugiej stronie.
                 Wieczorem po kolacji, poszedłem z Przemkiem nad mostek. Zabraliśmy ze sobą plastikową butelkę, stary marker i kawałek papieru toaletowego, bo nie było nic innego, na czym mogliśmy coś napisać.
                  Postanowiliśmy, że napiszemy tam nasze zwariowane życzenie, które będziemy chcieli spełnić w przyszłości i jeśli będzie to możliwe mamy sobie nawzajem pomóc.
                  Ja napisałem, że chciałbym pracować kiedyś nad morzem, chociaż kilka dni i przeżyć tam niezapomnianą przygodę swojego życia. Przemek napisał, że chce zrobić coś zakazanego ze swoim najlepszym przyjacielem, o czym nigdy się nie przyznają nikomu.
                    Podpisaliśmy się, a następnie wyrzuciliśmy butelkę daleko przed siebie. Fale porwały ją w mgnieniu oka i po chwili nie mogliśmy jej już zobaczyć. Zawarliśmy wtedy pewne przymierze o naszych marzeniach, nikomu tego nie wspominając.
                    Noc była chłodna. Zimny wiatr, smagał nas po gołych stopach. Nie chcieliśmy jednak wracać tak szybko do namiotu. Pierwszy raz byliśmy razem z Przemkiem tak daleko po za domem. Traktowaliśmy nasz wyjazd trochę, jak obóz.
                    Tata zawołał nas do środka. Trawa była mokra i wszystko to, co leżało na naszej drodze do namiotu przyklejało się nam do stóp. Zanim doszliśmy na miejsce mieliśmy umorusane nogi aż po kostki.
                     - No tak na pewno nie wejdziecie do środka – oznajmił ojciec.
                     - To zabierzemy klapki i pójdziemy nad wodę się umyć – zaproponowałem.
                     - Tylko zaraz widzę was z powrotem! 
                     - A moglibyśmy tak jeszcze trochę się powłóczyć? – Zagadnąłem.
                     - Dziecko, jest środek nocy i tak już dzisiaj długo siedzieliśmy na dworze, z samego rana wstajemy i zaczynamy łowić.
                     - No, ale tato! My wstaniemy, niewiadomo, kiedy będziemy mieli teraz taką okazję pobawić się w detektywów w nocy. Nie powiem mamie ani słowa.
                     Tato popatrzył na nas z litością, pokiwał głową i wypuścił z siebie powietrze jak stara lokomotywa.
                     - No dobrze, tylko nic matce nie mów, jakby się dowiedziała, że ja was puściłem... aaa – powiedział i machnął ręką wchodząc do namiotu.
                     Pobiegliśmy przed siebie. Księżyc rozświetlał nam drogę i rozpraszał nocne ciemności, co nie oznacza, że się zupełnie nie baliśmy, gdy tylko coś zaszeleściło w krzakach, wchodziliśmy sobie nawzajem ze strachu prawie na głowę.
                     Byliśmy głodni jakiejś przygody, każdy gówniarz chce w tym wieku przeżyć coś niezapomnianego a jednocześnie mrożącego krew w żyłach.   
                     Szliśmy najpierw ścieżką w lesie, później przy samym brzegu jeziora. Nie mam pojęcia, jak daleko byliśmy od naszego campingu, ale nie było go już widać od pierwszych trzech minut marszu, a zdawać by się mogło, że szliśmy co najmniej jakiś kwadrans.
                      Przemek zobaczył jakieś światło i słuchać było szum jeżdżących samochodów.
                      - Niedaleko musi być droga – powiedział.
                      Przykucnęliśmy w krzakach, bo zobaczyliśmy nadjeżdżający z drogi samochód jadący w stronę jeziora.
                      Nie widać było jeszcze słońca, ale zaczynało się już robić widno. W końcu były to wakacje.
                      Z auta wysiadł najpierw mężczyzna, mógł mieć około czterdzieści lat, był bardzo zadbany i przystojny.
                      Widać nie narzekał na brak gotówki, bo patrząc na jego samochód raczej nie powiedziałbym, że miał wcześniej jakiegoś właściciela po za salonem, z którego to auto musiało wyjechać.  
                      Zaraz za nim wysiadła młoda kobieta, której spódnica ledwie zakrywała majtki. Nie miałem pojęcia, kim może być i po co tu przyjechali.
                      Siedzieliśmy z Przemkiem bardzo blisko siebie. Bezszelestnie             i w bezruchu. Przyglądaliśmy się akcji, jaka potoczy się na masce tego samochodu, bo tam usiadł ten facet.
                      Dziewczyna zeszła niżej i rozpinała mu rozporek, przeszła do swojej pracy. Następnie zaczęli się pieprzyć w różnych dziwacznych pozycjach. Bez pocałunków. Mechanicznie, jak dwa zaprogramowane roboty wykonujące swoją czynność.
                      Była dziwką, ale skąd mogliśmy to wtedy wiedzieć. Teraz to wiem, bo po skończonej robocie dosyć głośno krzyknęła - To będzie pięćset! – Do jej klienta stojącego za samochodem i ściągającego gumkę ze swojego penisa.
                       Podszedł do niej, uniósł delikatnie jej głowę swoją ręką, pocałował w policzek, odsunął się delikatnie i z całej siły uderzył ją pięścią w twarz. Ta upadła na ziemię, a on na domiar tego kopnął ją mocno w brzuch i splunął na nią mówiąc – Mówiłaś, że połykasz szmato! – Wsiadł następnie do samochodu i odjechał.
                       Popatrzyliśmy się z Przemkiem na siebie i natychmiast stamtąd zwialiśmy. Byliśmy w takim szoku i tak ogromnej panice, że nie myśleliśmy nawet o tym, żeby podejść do niej i w jakiś sposób jej pomóc.
                       Nakręcaliśmy się wzajemnie, co chwila spoglądając na siebie ze łzami w oczach i przerażeniem namalowanym na twarzy.
                       Nie przyznaliśmy się ojcu do tego i nigdy nikomu nie powiedzieliśmy tej historii, sami nawet nigdy do tego nie wracaliśmy                            w naszych rozmowach.
                       Resztę wyjazdu przyświecała nam tylko jedna myśl, – „kiedy w końcu wrócimy do domu?!”.
                       Dlaczego o tym wspominam? Sam do końca nie wiem, ale czuje jakieś ogromne powiązanie z tym, co stało się ze mną, z nami później. Nasze życzenia z butelki spełniły się. Dostałem pracę nad morzem i przeżyłem tam historię swojego życia, której nigdy nie zapomnę. Przemek zrobił coś zakazanego z przyjacielem i nigdy nikomu nie powiedzieliśmy o naszym romansie.
                       A dlaczego wspominam o tej kobiecie? To głupie, ale sądzę, że tej nocy zobaczyliśmy naszą przyszłość, razem widzieliśmy, co będzie spełnieniem życzenia. Seks. W przypadku Przemka sprawdził się a w moim nawet w bardzo dokładny sposób, razem z gwałtem. Może to i głupie, ale ja wierzę gdzieś, że miało to jakieś swoje powiązanie.

czwartek, 25 sierpnia 2016

Z rodziną dobrze na zdjęciu

            

                                                  Rozdział II

 "Z rodziną dobrze na zdjęciu" 

          Gdy poznawałem się z Przemkiem, miałem wtedy jakoś 10 lat. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Zabawna sytuacja, stałem w kolejce w sklepie, kiedy ten wbiegł spragniony i pośliznął się na świeżo mytej podłodze. Pomogłem mu wstać, od tamtej pory zaczęliśmy się spotykać regularnie. Mama pochwaliła mnie wtedy, za to, że pomogłem mu i nie śmiałem się z niego, jak inne dzieci wokół, tata kupił mi nawet jakiegoś pysznego batona. Zapamiętałem ten dzień szczególnie, bo był to też dzień 10 rocznicy ślubu rodziców.
          Popołudniu wszyscy; kuzynostwo, wujostwo, dziadostwo zebrani w ogrodzie mieliśmy uczcić tę rocznicę. Widać było, że bardzo się kochali, patrząc na nich, chciałem mieć żonę i piątkę dzieci, tak dokładnie piątkę!
          Mama była ubrana w piękną seledynową sukienkę. Włosy zrobione w loczki upięte były w kok. Delikatny makijaż dodawał jej kobiecości. Tata nałożył na siebie szykowny garnitur. Obydwoje wyglądali jak para z bajki.
          Były tańce, głośna muzyka. Pod wieczór, jako, że ojciec troszkę już wypił, ale zdarzyło mu się to po raz pierwszy, poszedł po sąsiadów. W końcu, im nas więcej tym weselej, a szczególnie z 15 lat młodszą od taty sąsiadką Adelą. Bardzo przypadli sobie do gustu, od czasu, kiedy tylko się wprowadzili, tylko nie wiedziałem, dlaczego?
          Impreza rozkręcała się coraz bardziej z minuty na minutę. Wszyscy mnie macali, głaskali, ciągali.
          - Mateuszek, jaki ty już mężczyzna się robisz! – krzyknęła babcia, targając mnie za włosy.
          - I tak w górę poszedł ostatnio! – dodała ciotka Jadźka.
          - A pamiętasz jak biegał taki golasek, z takim małym ptaszkiem po podwórku? – zapytała babcia, kompromitując mnie, przed sąsiadką.
          - Pewnie, że pamiętam, był taki mały, że myślałam, że to jakaś dziewczynka.-
          Wszyscy śmiali się dookoła, a ja z burakiem na twarzy, pobiegłem do szopki. Kucając w rogu, usłyszałem jakieś dziwne odgłosy.
          - Pierdol mnie! – czy to czasem nie głos sąsiadki, pomyślałem.
          Wychyliłem się zza rogu i zobaczyłem, jak mój urżnięty ojciec posuwa Adelę! Zupełnie mnie zamurowało. Nie wiedziałem, co mam robić? Chciałem wybiec stamtąd, z krzykiem przerażonego 10-latka, ale zachowałem zimną krew. Wstałem i krzyknąłem.
          - Ty pieprzony skurwielu! Jak możesz i to jeszcze dziś!-
          Łzy cisnęły mi się do oczu, ciężko było mi aż oddychać ze strachu. Serce waliło mi tak mocno jakbym miał mieć zawał, czułem jak pulsują mi skronie. Na zmianę było mi raz gorąco, a raz zimno. Trwaliśmy w bezruchu.  Pot zlewał mi całe ciało, dreszcze przeszywały mnie raz za razem. Ojciec patrzył mi prosto w oczy. Adela spuściła głowę i zasłoniła twarz włosami. Nagle krzyknął:
          - Wynoś się stąd ty zasmarkańcu! Wypierdalaj i żebym Cię nie widział!
          - Ty sukinsynu! – wrzasnąłem wybiegając pędem w stronę balującej rodziny.                                    
          Biegłem prosto w ręce matki. Momentalnie zrobiła się absolutna cisza. Wzrok wszystkich skierowany był tylko na mnie. Ktoś tylko krzyknął, żeby wyłączyć muzykę. Byłem potwornie wystraszony. Mama nie mogła mnie uspokoić, przytuliła mnie mocno i starała się uciszyć. Strumienie łez były nie do powstrzymania. W końcu uklęknęła przede mną, złapała mnie za ramiona i bez nerwów zapytała:
          - Co się stało?
          - Wi... wi...
          - Uspokój się, pomału – starała się łagodzić mój strach.
          - Widziałem ojca, jak w szopie... – nie zdążyłem powiedzieć zdania.
          Zobaczyłem, jak stary idzie mocno zdenerwowany, z pasem w ręku.
          - Co w szopie? – dopytywała mama.
          - Gdzie on jest? – z daleka wykrzykiwał ojciec – gdzie on jest do cholery?! -
          Mama zasłoniła mnie swoim ciałem. Wszyscy wokół siedzieli bez słowa. Czułem jak zaczęła się trząść, bała się tak jak ja. Wiedziałem, że zaczął się zbliżać. Słyszałem każdy jego chwiejny krok. Nie wytrzymałem i głośno zapłakałem. Od razu mnie usłyszał. Spojrzał na matkę i powiedział:
          - Odsuń się!
          - Nie! – zawołała mama
          - Przesuń się, bo Tobie też przypierdolę!
          - Nie ruszę się stąd, co się wydarzyło?
          Wychyliłem się delikatnie, zobaczyłem, że ten zamachnął się i z całym impetem uderzył mamę w twarz. Wybuchnąłem straszliwym płaczem. Mama upadła obok mnie, z głowy kapała jej krew. Nikt nawet nie ruszył się z miejsca, żeby podbiec jej z pomocą. Ojciec spojrzał na mnie i ze spokojem powiedział:
          - Zachciało Ci się podglądać smarku? To cię nauczę, gdzie jest twoje miejsce! -
          Powtórnie zamachnął się. Zamknąłem wtedy oczy i czekałem na ból, wiedziałem, że, kiedy tylko mnie uderzy, jeżeli nie zemdleje wykrzyczę wszystkim, dookoła, że zdradzał mamę. Jednak wujek Leszek skoczył na niego i w ostatniej chwili go powstrzymał. Nie wiem nawet, kiedy przyjechała policja. Babcia zasłaniała mi oczy, ale przez palce widziałem, jak uderzali go czarnymi pałkami. W końcu skuli go i wsadzili do radiowozu.
          Noc spędziłem z dziadkami. Nie mogłem spać, wszyscy mnie wypytywali, co tam się stało, ale nie byłem w stanie wydusić z siebie ani słowa. Czekałem, kiedy tylko wróci mama. Nad ranem, dzwonek do drzwi. Babcia otworzyła i usłyszałem głos mamy jak cicho zapytała:
          - Jak on się czuje?
          Błyskawicznie poderwałem się z łóżka i rzuciłem się jej na szyję. Mocno mnie przytuliła, wzięła na ręce i zabrała do pokoju. Zamknęła drzwi i z opanowaniem zapytała:
          - Co tam się stało? Nie denerwuj się, mów spokojnie.
          Tak strasznie bałem się wykrztusić z siebie jakiekolwiek słowo, byłem dosłownie sparaliżowany. W końcu ze zdecydowaniem powiedziałem.
          - Widziałem jak tata, uprawiał stosunek z Adelą. – od razu zbladłem jak ściana.
          Mama spojrzała na mnie, pogłaskała mnie po głowie i wyszła z pokoju. Usłyszałem jak babcia zapytała, co jest grane, ale ta od razu zaczęła płakać i wybiegła z mieszkania. Miałem przez chwilę wyrzuty do siebie, ze ją tym obarczyłem, ale szybko doszedłem do wniosku, że i tak kiedyś musiałaby się o tym dowiedzieć. Nie wiedziałem tylko, co teraz będzie. Przykuty myślami i zmęczeniem do łóżka, spędzałem tak godziny. Nie miałem ochoty na sen, na jedzenie, wciąż myślałem. Chciałem wyjść z tego pokoju, ale nie miałbym nawet gdzie się podziać. Tak właśnie upłynęły trzy kolejne dni. Nie miałem żadnych wieści, co dzieje się z rodzicami, co z mim rodzeństwem. 
          Dla zabicia czasu wyciągnąłem z szafki, jakieś stare książki dziadka. Przeglądałem z uwagą, każdy jeden czołg i działo bojowe, choć zupełnie mnie to wtedy nie interesowało. Ze znużenia zasnąłem. Obudziły mnie skrzypiące drzwi od pokoju, myślałem, że to babcia, niesie kolejną zasłoną zupę dla swojego wnuczka. Po chwili ktoś mnie zawołał, nie był to jej głos, to mama, stała w progu. Z niedowierzaniem wstałem z łóżka, podszedłem, ta przytuliła mnie i powiedziała, że zabiera mnie do domu. Wtedy szczęśliwy, nie myślałem, jeszcze, do jakiego domu tak naprawdę wrócę, kogo tam zastanę. Szliśmy razem, mama trzymała mnie za rękę. Nic wtedy mnie nie obchodziło, liczyło się tylko to, że jesteśmy razem. Dochodząc do domu, zaczęły pojawiać się pewne obawy. Każdy krok na schodach, był inny, coraz to trudniejszy. Matula puściła moją dłoń, nerwowo szukała kluczy, które zawieruszyły się gdzieś w torebce. Zamek się przekręcił.
          - Wejdź – powiedziała spokojnie – nie bój się o nic.
          Zastanawiałem się, dlaczego mam się bać, po co to dodała? Szybko jednak zobaczyłem, co było tego powodem. W kuchni przy stole siedział ojciec. Był oparty o stół, rękami zasłaniał swoją twarz. Usłyszałem, jak płacze. Momentalnie ogarnął mnie smutek. Tysiące myśli przelatywało mi w głowie. Serce uderzało coraz mocniej i mocniej. Łzy same napływały do oczu. Drżałem cały ze strachu, a mama delikatnie popychała mnie przed siebie, w stronę ojca, w stronę tego, który chciał mnie uderzyć. Podniósł raptem głowę do góry, oczy miał załzawione, całe zatarte i czerwone od łez. Bałem się wykonać jakikolwiek ruch. Patrzeliśmy na siebie w ciszy. Matka zaczęła szlochać pod nosem, a ojciec upadł gwałtownie na kolana, rozłożył ramiona, i zanosił się od płaczu. Stałem jak wryty, jak słup soli, łzy ściekały z moich polików na ziemię, nie byłem w stanie nic zrobić. Tata na kolanach z rozpiętymi rękoma począł się przesuwać w moim kierunku, po raz kolejny mama popchnęła mnie na tyle mocno, że wpadłem w jego objęcia. W końcu sam go przytuliłem, mama dołączyła do nas. We trójkę klęcząc wylewaliśmy z siebie strumienie łez. Ojciec z zaciśniętym gardłem wykrztusił z siebie:
          - Przepraszam!
          Wszyscy usiedliśmy przy stole. Tata zaczął mówić:
          - To, co się wydarzyło, nie powinno mieć miejsca. Byłem bardzo pijany. Adela chciała, rozwalić nasze małżeństwo, bo w jej związku też się nie układa. Zależało jej tylko na pieniądzach, na znalezieniu rogacza, który spłaci jej długi. Byłem zaślepiony, jej urodą, a alkohol zrobił swoje. -
          Starałem się układać w głowie, to, co mówił. Gdzieś tam świtała lampka, że rzeczywiście, ona strasznie przymilała się do ojca od dłuższego czasu. Zastanawiało mnie, co na to mama. I wtedy ona zaczęła:
          - Synku, jesteś już duży i powinieneś się o czymś dowiedzieć, nie byliśmy z tobą i twoim bratem do końca szczerzy. On jeszcze o tym nie wie i póki, co się nie dowie, ale musimy Ci to wyjaśnić.
          - Ale co mamo? – Zacząłem się potwornie denerwować.
          - Ja... ja też zdradziłem twojego tatę, Bartek nie jest jego synem.    Ojciec wiedział od początku o tym, tak jak Magda, która przez przypadek usłyszała, jest starsza, wiec już wie. Dlatego też, wybaczyłam ojcu, tak jak on mi wybaczył, i chcemy, żebyś i ty to zrobił. Przebaczył i mi i ojcu.
          Gorąca fala uderzyła mnie w głowę, zimne dreszcze przeszły po plecach. Przemknęła myśl, żeby dać nogę i uciec stamtąd. To było nie do uwierzenia, jak, jakiś film, telenowela, ale nie życie.
          - I co wybaczysz nam? – Dopytywała mama. -
          To nie była łatwa odpowiedź, kilka razy rozważałem wszystkie informacje, jakie do mnie trafiły w tak krótkim czasie. Byłem dzieckiem, a rodzice mieli wtedy na mnie ogromny wpływ. Nie mogłem im przecież odmówić... Nie chciałem się stawiać. Nieśmiało odpowiedziałem:
          -Tak...
          -Jezu! Dziecko! Dziękuję! – Wykrzyczała mama i natychmiast się do mnie mocno przytuliła.
          W pokoju spędzałem dużo czasu. Przemek przychodził po kilka razy dziennie, chcąc mnie wyciągnąć na dwór, jednak nie miałem ochoty. Zamknięty w czerech ścianach biłem się z myślami. Dotąd byłem traktowany, jak gówniarz, nagle, zrobili ze mnie dorosłego, wymagając zrozumienia. Potrzebne mi było znaleźć cisze i ukojenie, które znalazłem w Kościele. Chodziłem, co dzień na Msze, zacząłem znów się spowiadać, bo wcześniej było mi jakoś nie po drodze. Bardzo dużo się modliłem, żeby tylko wszystko się ułożyło. W końcu kościół stał się moim drugim domem, domem, do którego wracałem zawsze z ogromną chęcią, gdzie znalazłem spokój i zrozumienie. Zapisałem się nawet do bycia ministrantem. Próbowałem namówić też Przemka, ale jakoś go to niekoniecznie fascynowało. W Bogu znalazłem moje oparcie, ojca, który by mnie nigdy nie skrzywdził. Znalazłem też matkę, która była czysta, jak łza.
          Tygodnie mijały w zabójczym tempie, w końcu zaczynałem zapominać o tym, może nie dosłownie wyrzuciłem to z pamięci, ale nie rozpamiętywałem tego tak często. W domu zaczęła panować harmonia, ja to tak widziałem, moimi oczami. Po roku, zacząłem dostrzegać jednak, że rodzice coraz miej ze sobą rozmawiają. Skończyły się ich wypady do teatru czy na kolację. Gwarne rozmowy przy stole, zostały ograniczone jedynie do słów: „podaj mi proszę [...]”. Z każdym miesiącem dostrzegałem więcej. Mama częściej zabierała mnie i brata do babci, zostawiając nas na kilka dni. Zazwyczaj było to pod koniec miesiąca. Czułem w głębi serca, że coś przede mną ukrywa. I chciałem się dowiedzieć za wszelką cenę, co to takiego.
          Pewnego razu, kiedy przywiozła nas do dziadków, postanowiłem wymknąć się na drugi dzień do domu. Zagadnąłem wcześniej z Przemkiem, żeby ten poprosił swoją siostrę czy nie przyjechałaby po mnie do babci, pod pretekstem, wspólnej nauki. Udało się. Około godziny 16, stali niedaleko domu babci, której powiedziałem, że idę na boisko z chłopakami grać w piłkę i może mnie trochę nie być. Problemem był jeszcze mój brat, musiałem teraz wymyślić jakąś ściemę dla niego, dlaczego nie może iść ze mną. Nie było łatwo, bo smarkacz jest mądrzejszy niż myślałem. Powiedziałem, więc mu, że idę do koleżanki, którą sobie zapoznałem, a nie chcę, żeby babcia się dowiedziała. Długo nie musiałem ściemniać, oboje łyknęli wszystko bez najmniejszego problemu. Wybiegłem z domu jak torpeda, wskoczyłem do auta. Aneta od razu ruszyła. Przemek wiedział, o co chodzi, teraz trzeba było coś wymyślić z tą nauką.
          - Może wysiądziemy koło mojego domu? Zaszedłbym jeszcze po kilka książek – zapytałem głośno.
          - Dobry pomysł, pokażesz mi od razu ten model, który skleiłeś – brnął w to kłamstwo razem ze mną Przemek.
          - To ja na was zaczekam – oznajmiła nam jego siostra.
          - Nie! Przejdziemy się już ten kawałek, w końcu jesteśmy młodzi – krzyknąłem.
          - Jak chcecie, ja będę u Lidki, jak skończycie to cię odwiozę.
          Niedługo potem byliśmy już na miejscu. Zupełnie zapomniałem, że może ktoś nas przecież zobaczyć. Udało się jednak, przemknąć niezauważonym. Skradaliśmy się jak przestępcy do klatki. Postanowiłem podejść pod same drzwi, bo usłyszałem jakieś krzyki. Po chwili zorientowałem się, że to głos mamy. Przemek został na dole na czatach, a ja przyłożyłem ucho do drzwi.
          -Ty zboczeńcu pierdolony! Znowu się uchlałeś! Wszystko przechlałeś! – wykrzykiwała z przerażeniem matula.
          Słyszałem płacz siostry, jednak strach nie pozwalał mi wejść do środka. Nie wiedziałem, co tam mogło się stać. W końcu jakiś huk, jak gdyby coś się przewróciło.
          - Wynoś się! – Wrzasnęła mama.
          - Zaraz ci... – Bełkotał ojciec.
          Usłyszałem kroki w kierunku drzwi i szybko zbiegłem do piwnicy razem z przyjacielem. Ukradkiem zaglądałem, kto będzie schodził. Było bardzo głośno, domyśliłem się szybko, że to ojciec. Przemek podszedł pod drzwi i zaraz zbiegł.
          - To twój stary, wyszedł na dwór.
          - Nie widział cię? – zapytałem zdenerwowany.
          - Jest tak nawalony, że nawet by mnie nie rozpoznał – odparł.
          - I co ja mam teraz robić?
          - Ja na twoim miejscu poszedłbym do domu, do mamy i powiedział, ze wszystko słyszałeś – podpowiedział mi.
          Nie zastanawiałem się długo. Poszedłem prosto do domu, pomimo, strachu, lęku, jaki towarzyszył mi nie zniechęciłem się, bo chciałem poznać prawdę. Serce czułem w gardle, stawiając każdy krok na schodach. Drzwi. Jeszcze głęboki wdech. Złapałem za klamkę, nacisnąłem. Szedłem prosto przed siebie. W kuchni mama przytulała moją siostrę. Po chwili matula podniosła głowę i zobaczyła mnie na przedpokoju.
          - Co ty tu robisz?! – krzyknęła zaniepokojona.
          - Mamo, tylko się nie denerwuj... – wystraszony odpowiedziałem.
          - Ale, jak... ty tutaj... przecież zawiozłam was do babci?
          - Mamuś już od dłuższego czasu zauważyłem, że jest coś nie tak. Powiesz mi, co się stało?
          Siostra wybiegła z kuchni ze łzami w oczach, i rzuciła tylko – „powiedz mu!”. Stałem, jak wryty, mama patrzyła na mnie z politowaniem. Widziałem w jej oczach, że czegoś się boi. Była strasznie przygaszona. W końcu zapytałem.
          - Co masz mi powiedzieć?
          Jednak ona dalej milczała. Zauważyłem, że zaczynają zbierać się jej łzy. Ponownie zapytałem.
          - Mamo, powiesz mi w końcu, co tu się dzieje?
          - Ojciec... pije... – powiedziała na odczepnego.
          Byłem pewien, że to nie wszystko, o czym powinienem wiedzieć. Mama wstała, odwróciła się i stanęła przy zlewie. Zaczęła zmywać naczynia. Wiedziałem, że nic więcej się nie dowiem. Postanowiłem pójść do Magdy. Ta siedziała w swoim pokoju. Wszedłem bez pukania. Zamknąłem drzwi. Usiadłem na podłodze przy jej łóżku. Cały czas płakała. W końcu zapytałem:
          - O co chodzi?
          - Nie powiedziała ci? – zapytała przez łzy
          - Nie! Powiesz mi? – dopytywałem
          - Myślisz, że dlaczego ciągle was zawozi na koniec miesiąca do babki? Stary cały czas jak dostanie wypłatę, chodzi najebany jak szpadel. Raz pobił mamę.
          - Co? – krzyknąłem
          - Ostatnio przystawił się do mnie, nawalił się i wlazł mi wieczorem do łóżka, uderzył w głowę i zaczął mnie macać po cyckach.
          -Ale...
          - Zaczęłam wołać mamę, ale jak wbiegła to uderzył ją i zagroził, że jak tylko coś komuś powie, to zostanie sama, bez kasy, że nas zostawi.
          - Ale...
          - Ona jest też pojebana, powinna już dawno go zostawić!
          Siedziałem, nie mogłem wydusić z siebie już słowa. Nie wierzyłem w to, co słyszę. Siostra zaczęła pokazywać mi siniaki na rękach i brzuchu. W końcu wstałem i wybiegłem z pokoju, szybko zbiegłem ze schodów, zahaczyłem Przemka po drodze. Poszliśmy do naszej kryjówki w lesie. Wszystko mu opowiedziałem. Kazał mi wrócić na razie do babci. Aneta odwiozła mnie do dziadków. Cały czas myślałem, o tym, co usłyszałem i zobaczyłem. Byłem bezradny. Kto uwierzyłby 12-latkowi w taką historię? Postanowiłem milczeć.
          Matka zabrała nas po kilku dniach do domu. Nikt nawet nie nawiązywał słowem do tego, co się stało. Siedzieliśmy jak zwykle, przy stole, bez słowa. Magda unikała jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego z ojcem. Tylko mój młodszy brat nie miał pojęcia, co dzieje się w naszym domu. Wiem, że wtedy nawet by tego nie zrozumiał.
          Przemek cały czas mnie wspierał. Za każdym razem, kiedy byłem smutny, próbował mnie jakoś rozweselić. Zajmował mój czas, żeby tylko oderwać mnie z tego bagna, które kiedyś było moim domem. Czasem nocowałem u niego, oglądaliśmy jakieś filmy, albo całą noc potrafiliśmy przegadać.
          W kościele, modliłem się, żeby ojciec zniknął z naszego życia. Prosiłem Boga, żeby w końcu przerwał, tą męczarnie, przede wszystkim siostrze i mamie. Wylewałem potoki łez, żeby ten tylko ukrócił nam wszystkim tego bólu i cierpienia, jakiego nam zadawał swoim zachowaniem.
          Niedługo potem, mama przestała mnie wywozić do babci, a ja starałem się nauczyć z tym wszystkim żyć. Akcje z siostrą nie miały już prawie miejsca. Tylko czasem, kiedy całkowicie mu odbiło. Żyłem z tym ciężarem, dzień po dniu. W końcu dom zacząłem traktować bardziej jak hotel. I tak uciekały kolejne miesiące monotonii, rutyny, płaczu, do czasu, kiedy posunąłem się z Przemkiem w przyjaźni krok dalej.