poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Kiedy wszystko się zaczęło


 Rozdział I 

"Kiedy wszystko się zaczęło"

                Mam na imię Mateusz, niestety, imienia się nie wybiera. W szkole: ciota, lachociąg, pedał. Mam gdzieś, co o mnie mówią, jeśli mówią to znaczy, że jestem w punkcie uwagi, a to lubię, a jak to oceniają inni, najmniej mnie to obchodzi. Lubię wielu ludzi, ale nie wszystkich, wiele potrafię wybaczyć, ale nie wszystko, szybko zapominam, ale nie zawsze. Jak kogoś lubię to wie o tym, a jak nie, to zauważy to. Dla prawdziwych przyjaciół mogę przejść przez piekło, wrogom wskażę do piekła drogę!
           Mam swój styl i odmienną orientację. Ubieram się inaczej niż moi rówieśnicy. Śmiało mogę powiedzieć, że jestem zakupoholikiem, uwielbiam spędzać czas w łazience tylko po to by swoim wyglądem zwrócić uwagę tłumów, ale, jak to się zaczęło?
          Środek wakacji, miałem wtedy może 14 lat. Przemek przyszedł przypadkowo, spędzaliśmy dużo czasu, od jazdy na rowerze, po jakieś głupie zabawy. Był rok młodszy ode mnie.
           Tego dnia na niebie nie było ani jednej chmurki. Żar lał się z nieba, powietrze było bardzo suche. Wymarzona pogoda na kąpiel w jeziorze. Dziś jednak, patrzyłem na niego zupełnie inaczej niż zwykle. Jak każdy młody chłopak byłem ciekawy tego, co też może skrywać ktoś tak podobny do mnie pod swoim ubraniem.  Bardzo chciałem się tego dowiedzieć, nie wiedziałem tylko, jak mam się do tego zebrać. Musiałem coś wymyślić.
           Kiedy wracaliśmy z nad wody zapytałem:   
          - Może posiedzimy w altanie? – byłem cholernie zdenerwowany.
          - Czemu nie! Padam z nóg! – usłyszałem.
          Zrobiłem pierwszy krok! Nic mi nie przychodziło nadal do głowy, co teraz. Miałem obawy, że ktoś może nas przyłapać. Na szczęście pojechali do miasta na zakupy i byliśmy zupełnie sami!
          Przyjechaliśmy na ogródek, zostawiliśmy rowery przed ogrodzeniem i poszliśmy prosto do altanki. Zamknąłem drzwi za sobą. Usiedliśmy na łóżku obok siebie. Ręce pociły mi się coraz mocniej. W końcu wyksztusiłem z siebie.
          - Robiłeś to już kiedyś z kimś? Wiesz, no, ten tego, albo może coś, no nie wiem? – zacząłem się plątać w zapytaniu.
          Natychmiast zrobiłem się czerwony. Tętno przyspieszyło, jak szalone.
          - Nie, jeszcze nie. Widziałem kiedyś w jakimś pornosie, jak laska obciągała facetowi. – powiedział ze śmiechem.
          Czułem swoje poliki, paliły mnie, czułem, że jestem na dobrej drodze. Nadal jednak potwornie się denerwowałem. W moich spodniach zaczęło się już coś dziać. Musiałem, brnąc dalej.
          - Często sobie walisz? – zapytałem spanikowany.
          - Zależy czy Aneta jest w pokoju, albo czasem w wannie, jak się kąpie tak w ciepłej wodzie, to lubię. Już mi zaczyna stawać od tej gadki. – odpowiedział.
          Był zupełnie spokojny w swoich odpowiedziach, nie wyczuwałem żadnego zdenerwowania z jego strony. Był wówczas chodzącą przeciwnością mnie. Gardło zaciskało mi się coraz bardziej i nie mogłem przełknąć śliny, byłem tak spocony, jak bym przebiegł maraton.
          -Wiesz mi tak samo. – dodałem.
          - Dużego masz? – zapytał z ciekawością Przemek.
          - Sam nie wiem, samemu trudno powiedzieć.
          - To może, na trzy ściągamy gacie, co ty na to? – dopowiedział.
          Wiedziałem, że, jak się zgodzę, to zupełnie zmieni to moje życie, bo zobaczę nagiego chłopaka, a może będę go dotykał, nie wiem, co mam robić, myśli kłębiły mi się w głowie
          - Tak! To raz, - ze strachem zacząłem odliczanie.
          - Dwa
          I po tym słowie będzie już inaczej – trzy! – powstrzymałem oddech, otworzyłem oczy, wyrzuciłem powietrze, i zaczęliśmy się przyglądać, obydwaj nie wypowiedzieliśmy żadnego słowa. W bezszelestnej ciszy przyglądaliśmy się swoim członkom. Był mniejszy od mojego, więc poczułem się, bardziej dorosły, męski, wtedy tak to sobie tłumaczyłem.
          - I co teraz? – Nieśmiało zapytałem,
          - To może ja dotknę twojego, a ty mojego? – Zaproponował.
          Przez kilka sekund milczałem, mózg po tysiąckroć przetwarzał tę informację, i wewnętrzny głos „Mateusz tego właśnie chciałeś!”
          - Dobra! – Zgodziłem się.
          Złapałem go, a on mnie, zaczęliśmy się nimi bawić, wykrzywiać, wyginąć, naginać, we wszystkie możliwe strony. Szybo mi się to spodobało i szybko byłem głodny więcej!
          - Bałbyś się wziąć do buzi? – Zapytałem.
          - Nie wiem, jaki to ma smak i czy bym się nie porzygał.
          - A, jak byśmy spróbowali? – Dalej brnąłem.
          - No w sumie można spróbować, tam są truskawki w misce, i jak by tak wziąć i je rozgnieść, obsmarować i zlizać, to może łatwiej by przeszło?
          - Możemy tak spróbować! – Ze zdecydowaniem odpowiedziałem.
          Wysmarowałbym sobie wszystkim, żeby tylko wziął go do ust. Zabraliśmy się za szypułkowanie owoców. Ręce paliły się nam do pracy. Trwało to chwilę, jednak każda mijająca sekunda bardziej mnie pobudzała.
          Razem nasmarowaliśmy najpierw jego.
          - Zaczynaj – powiedział.
          Przez chwilę miałem pewne obawy czy sam dam radę, siedzieliśmy na łóżku, zszedłem z niego, złapałem go za biodra i przesunąłem do przodu, uklęknąłem przed nim, wziąłem go do ręki, i zacząłem się mu przyglądać, wyglądał jakby bzykał się z jakąś babką, która jest w trakcie okresu. Czułem jednak zapach truskawek, co pomagało mi o tym zapomnieć, no dalej dalej myślałem. Jeszcze ostatni łyk powietrza i wsadziłem go całego do buzi. Momentalnie poczułem jego rękę na mojej głowie. Nie wiedziałem, co mam robić, starałem się nie zahaczyć zębami, usiłowałem go lizać, ale nagle Przemek tak mocno przycisnął mi głowę, że poczułem, go prawie w gardle, słyszałem jak sapie, jak jęczy z rozkoszy.
          - Jak mi dobrze!
          Dziwnie się czułem, jak spojrzałem mu w oczy, wstałem szybko i usiadłem obok, nie zdążyłem wydać z siebie głosu, jak szarpnął mnie mocno, przeciągnął do siebie, i bez chwili zawahania wsadził go całego do ust. Sam wziął moją rękę i położył na swojej głowie. Ssał go tak mocno, że myślałem, że zacznę krzyczeć z zachwytu. Odszedł ode mnie cały stres. Czułem jak dotyka go językiem, jak ociera się o jego podniebienie, miał go w sobie tak głęboko.
          - Aaaa, tak, tak mi dobrze! O tak! –  krzyczałem nie mogąc się powstrzymać.  
          Czułem jak biodra unoszą mi się do góry, jak wszystko we mnie pulsuje, mój fiut był cały nabrzmiały, znalazłem się w takim stanie, w jakim jeszcze nie byłem, pośladki mi się zacisnęły, biodra znów uniosły się ku górze, oczy zaczęły się zamykać.
          - Skończ! – krzyknąłem i doszedłem, pierwszy raz się spuściłem. 
          Sperma była na brzuchu, Przemek, zaczął mi walić, i znów to uczucie, znów wszystko się zacisnęło i po raz kolejny wyrzuciłem z siebie ejakulat. Nigdy się tak nie czułem.
          - Podaj mi chusteczki higieniczne, tam leżą na szafce. – ze zdenerwowaniem powiedziałem.
          Ręce drżały mu tak, jak u staruszka, moje serce waliło tak mocno, obaj mieliśmy ciężki oddech. Popatrzyłem mu w oczy, był zdenerwowany, po chwili uśmiechnął się.
          - Wycieraj to szybko, bo jeszcze ktoś przyjdzie! – powiedział
          - Ja jeszcze nigdy się...
          - Wiem, ja też nie wiedziałem jeszcze na oczy spermy. – dodał i szybko pomógł mi oczyścić brzuch. Ubraliśmy spodnie. Wyszliśmy na dwór, znów milcząc. Szliśmy w kierunku drogi. Po krótkim czasie, powiedział:
          - To ja jadę do domu.
          - Kiedy się zobaczymy? – bałem się togo, co mi powie, że ucieknie.
          - Może jutro?
          - Pojedziemy rowerami do Barwinka?
          - Spoko, to, co o 14?- zaproponował godzinę.
          - Może być! – bez zastanowienia odpowiedziałem.
          - Siema!
          Udało się - pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy po naszym rozstaniu. Byłem znów cały mokry, ręce jeszcze mi drżały z emocji i uniesienia, jakiego doświadczyłem dzięki niemu. Kiedy wszedłem do domu, miałem dziwne uczucie, jakby wszyscy o tym wiedzieli, zamknąłem się w swoim pokoju. Ściągnąłem koszulkę i spodnie, wsadziłem rękę w majtki, po czym ją powąchałem. Był to zapach truskawek i śliny zmieszany z dziwnym dla mnie zapachem spermy. W jednej sekundzie cała scena po raz kolejny przeleciała mi przed oczami. Znów mi stanął z wrażenia, miałem ochotę znów zrobić sobie dobrze, gdyby nie:
          - Mateusz obiad! – usłyszałem z kuchni.
          Naciągnąłem spodnie, siedziałem przy stole jak nieprzytomny, machałem łyżką jak robot, wszystko dookoła, głośna rozmowa, pytania, zupełnie mnie omijały, czułem się, jak bym miał jakąś otoczkę nad sobą, byłem w swoim nowym świecie. Myślałem, co jutro. Czy będzie chciał to powtórzyć? Bezwarunkowo zamknąłem oczy, poczułem skurcz w brzuchu.
          - Aaa! – szybko otworzyłem oczy.
          Widzę, że wszyscy patrzą się na mnie. Nagle zniknęła otaczająca mnie bańka..
          - A ty, co? – zawołał mój młodszy brat.
          - Nic, zupełnie nic, tak tylko, yyyy, źle się czuję, pójdę do siebie. – spanikowałem, chyba za bardzo wczułem się w swoje myśli.
          Położyłem się do łóżka. Wstałem jakoś koło 2 w nocy. Zlany potem, do tego stopnia, że można byłoby wyżymać pot z mojej koszulki. Powróciły pytania, a jak ktoś słyszał, albo nas widział? Co będzie wtedy? Jeszcze 12 godzin, i znów się zobaczymy. Chciałbym już go dotknąć. Im bardziej zagłębiałem się w swoje myśli, tym bardziej byłem rozbudzony. Czas wlekł się jak polska kolej, a ja nie mogłem doczekać się naszego wyjazdu.
          Wczesnym rankiem, kiedy tylko się przebudziłem, chcąc rozładować emocje, postanowiłem, że wyjdę z domu i będę biegać. Licząc, że to jakoś mi pomoże, odciąć się od myśli. Było jakoś po siódmej, więc nic dziwnego, że oczy wszystkich idących do pracy, bądź tych starych dziadów, co to od bladego świtu, od pierwszego promyka słońca, ryją w ogródku, były wielkie jak pięć złotych, że właśnie ja specjalista od budzenia się na obiad, o tej porze, w wakacje, ubrany w dres idę biegać. Patrząc na nich wszystkich, sam zacząłem się zastanawiać, czy ja to ja, czy może to jakiś bardzo realny sen. Krótka rozgrzewka i bieg przed siebie. Nie wiedziałem nawet gdzie chcę biec. Pragnąłem oddalić się od domu, pędzić tak szybko, żeby zgubić niepotrzebne emocje, jakie mi towarzyszyły. Nie mogłem już patrzeć na ojca. Od kilku dni nie trzeźwieje. W końcu wszyscy muszą widzieć, że u Kaczmarków była wypłata! Mama z zapłakanymi oczami, snuje się między kuchnią a salonem, brat wpada do domu żeby tylko coś zjeść, a starsza siostra... jest obmacywana przez własnego ojca. I ja w tym wszystkim, bez jakiegokolwiek zdania, szukam ucieczki i miłości, której w moim domu już dawno nie ma. Może Przemek będzie dla mnie jakąś odskocznią, dobrze się dogadujemy, i teraz jeszcze to, co zaszło wczoraj, zbliżyło nas do siebie.
          Mijając od godziny tyle ludzi, zauważyłem, że zacząłem szczególnie przyglądać się mężczyznom, każdy młody stary, był dla mnie zagadką, czy też przeżył kiedyś taką przygodę a może jest pedałem? Nie te cioty raczej nie biegają! Oni sobie malują paznokcie, i wsadzają sobie nawzajem chuja w dupę!
          Do domu wpadłem, żeby rzucić coś na ząb. Łapałem się każdej bzdurnej pracy przy domu, żeby tylko zająć czymś ręce i głowę, nie myśleć o domu i nie zerkać, co chwile na zegarek wyczekując godziny spotkania. Czas upływał bardzo szybko. 30 min przed umówioną godziną byłem już gotowy. Tysiąc razy sprawdziłem, czy aby na pewno w rowerze wszystko działa, czy jest odpowiednia ilość powietrza w obu kołach. Nic nie stało na przeszkodzie. Zauważyłem, w oddali, że ktoś jedzie w moim kierunku. Obraz wyostrzał się z sekundy na sekundę, a ja szybko zrozumiałem, że to Przemek, który też nie mógł się doczekać spotkania i wyjechał szybciej. 
          - Siemano! – krzyczał już z daleka.
          - Cześć! Jak tam gotowy na przejażdżkę? – zapytałem z uśmiechem.
          - Nie mogłem się doczekać!
          - O widzisz, to zupełnie tak jak ja! To, co jedziemy? – dodałem.
          - Nooo ba!
          Od razu odeszły ode mnie wszystkie smutki. Ruszyliśmy najpierw wolno, ale kiedy tylko wyjechaliśmy za naszą wioskę, pędziliśmy obydwaj, jak mielibyśmy jechać gasić pożar. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że to prawda, że jedziemy ugaszać płomień, ale nie ognia a pożądania. Ze zmęczenia nie mogliśmy wypowiedzieć żadnego słowa, obydwoje skupieni na drodze, brnęliśmy przed siebie. W myślach przywodziłem wspomnienia z wczoraj, a z drugiej strony wciąż myślałem, co będzie dzisiaj. Zaczął się najgorszy odcinek, wielka górka. Głowa opadała mi już na kierownicę, język czułem na brodzie, a pragnienie nie dawało mi o sobie zapomnieć.
          - Jest, już niedaleko – usłyszałem.
          - Ale, co? – zapytałem z ciekawością.
          - Jedź za mną, zobaczysz! – krzyknął.
          Przemek skręcił w polną drogę, nie wiedziałem gdzie mnie chce wyciągnąć. Ważne, że jechaliśmy z górki i nie potrzeba było pedałować. Mijaliśmy kolejno, pole, łąkę i młodzik, za którym, zobaczyłem ogromny budynek. Był już trochę leciwy, ale robił ogromne wrażenie. Nie wiedziałem jeszcze, co to takiego, ale kiedy byliśmy już bardzo blisko, zostawiliśmy rowery w jakiś krzakach, spostrzegłem całe mnóstwo słomy i siana w środku.
          - To stodoła jakaś? – zaciekawiony zapytałem.
          - Tak, fajna nie? Choć za mną.
          Pomyślałem, może być ciekawie. Skoro za nim pojechałem, to teraz za nim pójdę. Szliśmy bardzo blisko siebie, miałem wrażenie jak byśmy się skradali, popełniali jakieś przestępstwo, a nawet jak mielibyśmy okraść bank. Podeszliśmy jakoś od tyłu, i nadal nie widziałem, czemu do niej po prostu nie wejdziemy?
          - Musimy być przez chwilę cicho – szepnął mi do ucha.
          Przez, co bałem się o cokolwiek zapytać. Siedzieliśmy w jakiś krzakach, które wyrastał z pod drzwi, bardzo starych i zamkniętych na 6 kłódek. Po czasie, usłyszałem, jakieś odgłosy w środku. I zamykające się drzwi od samochodu. Wszystko działo się jakby po drugiej stronie budynku.
          - Teraz ani słowa.
          Zacząłem się już bać, przechodziły mnie różne dziwne myśli. Zobaczyłem w końcu samochód, który właśnie odjeżdżał. Nikt nas nie mógł zobaczyć, bo byliśmy bardzo dobrze ukryci. 
          - Teraz możemy już wejść. – Oznajmił mi ze stoickim spokojem
          - Ale kto to był? I czemu się chowaliśmy?
          - Później Ci opowiem, teraz wstawaj i idziemy.
          Szybkim krokiem poszliśmy na drugą stronę, w ścianie była niewielka dziura. Przemek położył się na ziemi i po chwili był już w  środku.
          - Wchodzisz czy nie? – zapytał.
          - Ale, jak? Nie zmieszczę się.
          - Nie pierdol tylko wchodź! – z śmiechem powiedział.
          Zdecydowałem się wejść. Nie poszło mi może tak sprawnie, jak jemu, ale dałem radę. Przemek podniósł mnie i pomógł się otrzepać ze kurzu i brudu.  Przed oczami ujrzałem, stosy słomy i siana. Było tego aż po sam dach, który zdawał się być niemożliwie wysoko. Ogromne belki, trzymały cały strop. Ściany były z kamienia. Ta zwykła stodoła wywołała we mnie niewyobrażalny i niemożliwy do opisania zachwyt. Miałem się już wyrwać, żeby biec przed siebie i zobaczyć każdy zakamarek, gdy poczułem, jak Przemek złapał mnie za rękę.
          - Nie tak szybko! Tu jest trochę niebezpiecznie. W sianie porozstawiane są sidła. Ci, co tu byli to kłusownicy. Dobrze wiedzą, że przychodzi tu pół zwierzyny z lasu, dlatego weszliśmy tą dziurą a nie normalnym wejściem, tam najwięcej tych pułapek. Trzymaj się blisko mnie!
          - Na pewno! – ze zdecydowaniem odpowiedziałem.
          Teraz to już bałem się zrobić maleńki krok. Cały czas trzymałem go za rękę i kiedy tylko powiedział – „Uwaga!” – mocniej go za nią ściskałem. Niedługo później, doszliśmy na szczyt sterty siana. Był stamtąd widok na całą stodołę. Usiedliśmy w niewielkiej odległości od siebie. Patrzeliśmy się na siebie nieśmiało. W końcu pierwszy zagadnął.
          - Tak dla jasności, co do wczoraj, ja nie jestem żadną ciotą!
          - Ja tak samo! – wykrzyknąłem.
          - Możemy się spotykać, czasem np. tutaj i no wiesz, jak wczoraj, ale ja nie jestem ciotą. – dodał.
          - Jestem za ja też nie jestem, żadnym z tych pedałów.
          I w tym momencie ślina stanęła mi w gardle. Zapadła cisza, obydwaj czuliśmy się bardzo skrępowani. Znów on zaczął.
          - Chcesz powtórzyć to, co wczoraj? – Zaproponował.
          - Tak – odpowiedziałem, bez zawahania. 
          Usiedliśmy bliżej siebie, położył swoją rękę na moim kroczu i zaczął delikatnie pocierać je ręką. Nie trwało to długo, jak mi stanął. Kazał mi się położyć wygodnie. Na swojej koszulce, którą szybko z siebie ściągnął. Sam następnie, zdjął swoje spodnie i majtki, ja w tym czasie zrobiłem to samo. Położył się na mnie. I zaczął się o mnie ocierać. Było to bardzo podniecające. Moje ręce mimowolnie znalazły się na jego pośladkach i utrzymywały ten posuwisty ruch. Kiedy tak leżeliśmy, cały czas w głowie powtarzałem sobie, nie jestem pedałem! Nie jestem ciotą! Kurwa jak mi się to podoba.
          - Co powiesz na tą fajną pozycje sze...
          - ...ść na dziewięć? – przerwałem i pewnie dodałem.
          -Tak!
          Nie odpowiedziałem nawet słowa, tylko od razu ułożyliśmy się. Zaczęliśmy w tym samym czasie. Było to dla mnie prawdziwie coś nowego. Czułem każdy ruch jego języka. Starałem się nie być gorszy, chyba mi to nawet wychodziło, bo czasem musiał przerwać i zwyczajnie zajęczeć z rozkoszy. Było mi tak dobrze, że nie chciałem się rozdzielać. Nagle przesunął się tak, że nie miałem zasięgu do jego członka. Sam sprawiał mi taką rozkosz, że zapomniałem o całym bożym świcie. Przerwał tylko na chwilę, żeby powiedzieć, że jak będę czuł, że dochodzę, mam mu dać znać. I tak było, kiedy nie mogłem już wytrzymać, wyciągną go z ust i zaczął nim tak walić, tak że ogromna dawka spermy znalazła się na moim brzuchu a kilka kropel nawet na jego poliku.
          - Wszystko, spoko gdyby nie ten zapach! – powiedział i uśmiechnął się do mnie.
          Kiedy chciałem się mu odwdzięczyć tym samym, powiedział – „Jutro Ty”. Bez najmniejszego sprzeciwu się zgodziłem.
          Od tamtej pory to był nasz pewien rytuał. Spotykaliśmy się codziennie, albo, co drugi dzień, czasem rano i popołudniu, bywało, że schodziliśmy się nawet w nocy. Naszych spotkań nie było końca. Tak mijały tygodnie, miesiące. Spotykaliśmy się gdzie popadnie, tak, aby tylko na pewno nikt nas nie mógł zobaczyć; w stodole, w opuszczonych ruinach, w lesie, szopach, piwnicach. W końcu przenieśliśmy się do domów, jeżeli była tylko taka możliwość, że nikogo nie ma i szybko nie wróci.
          Z każdym spotkaniem, coraz bardziej czułem do Niego silniejszy pociąg. Po każdym razie, bardziej nie mogłem doczekać się kolejnego. Zawsze byłem spełniony!
          W końcu przerodziło się to w seks na telefon. Kiedy tylko był wolny czas, była ogromna chęć na szybkie spotkanie w wiadomym celu, wystarczał sms. Potrafiliśmy spotykać się i prawie bez słów, wiedzieliśmy, co ten drugi potrzebuje. W cieplejsze dni, była możliwość spania w altance, na ogródku. Zawsze z niecierpliwością oboje czekaliśmy aż zapadnie zmrok, kiedy tylko mieliśmy pewność, że nikt już nie przyjdzie, niczym artyści wymyślaliśmy przedziwne pozy, którym nie było końca, wszystko tylko po to, żeby choć trochę bardziej, urozmaicić nasze spotkania. I tak minęły dwa lata. 

3 komentarze: